Strona główna | Mapa serwisu | English version
Wywiady > Aktorzy > Maciej Kowalewski

Maciej Kowalewski
Z Panem Maciejem Kowalewskim, aktorem filmowym i teatralnym, reżyserem, przeprowadziłem rozmowę przez internet, za pomocą poczty elektronicznej, 28 października 2006.
Maciej Kowalewski
Fot. www.maciejkowalewski.com.pl
Sam Pan pisze i reżyseruje sztuki. Jaki element sprawia Panu największą trudność?
Doprowadzenie do wystawienia. Z tego wszystkiego to dla mnie największa sztuka.  Nie mam w sobie takiej motywacji, żeby chodzić po dyrektorach teatrów i przekonywać ich do swoich projektów, gdyż bardzo trudno jest z moimi sztukami wpisać się w profil repertuarowy większości teatrów. A wpisywanie się w jakikolwiek profil mnie nie interesuje, gdyż łączy się to automatycznie z artystycznym kompromisem. A taki kompromis nie jest niczym innym, tylko „odrabianiem pańszczyzny” i zaliczaniem na swoje konto kolejnej wyreżyserowanej sztuki. W gruncie rzeczy nie ważne jakiej, byleby tylko zdołać wyreżyserować cokolwiek.
            Myślę, że z takiego myślenia biorą się liczne nadinterpretacje bliższej czy dalszej klasyki. Mnie nie interesuje też wystawianie czyichś sztuk, gdyż nie czuję się rzemieślnikiem, ale artystą. Poza tym, wbrew obiegowym opiniom, że wystawia się polskie sztuki, dyrektorzy boją się nowości, gdyż ich nie znają, więc nie chcą ich promować. Oczywiście jest wiele chlubnych wyjątków, ale jak na razie nie mam do nich szczęścia, więc staram się działać samodzielnie.
Do głośnego spektaklu pt. „Bomba” zaangażował Pan aż 23 aktorów!
Dwudziestu dwóch. Tym 23-cim jestem ja – aktor – reżyser, choć nie gram w swoim spektaklu. Pod względem ilości obsady (i nie tylko ilości, i nie tylko jakości obsady) „Bomba” jest przedsięwzięciem wyjątkowym.  Myśląc o wystawieniu „Bomby”, myśląc o obsadzie, postanowiłem ożywić ją wymarzonymi aktorami. Wystarczylo trochę odwagi i telefon. Nie zrażałem się przypuszczeniami, że ci wymarzeni aktorzy na pewno są zajęci, tylko postanowiłem to sprawdzić osobiście. W zasadzie nikt mi nie odmówił. Nie interesuje mnie robienie teatru z byle kim, tylko dlatego, że ma dyplom szkoły teatralnej i wolny czas. Skoro ma wolny czas, więc pewnie jest słaby (albo szczęście mu nie sprzyja). Gdybym i w wypadku obsady miał myśleć kompromisowo, wolałbym, żeby „Bomba” leżała w szufladzie. Dla mnie pisanie i reżyserowanie swoich sztuk jest spełnianiem marzeń.
„Bomba” boleśnie ukazuje prawdziwy obraz Polski. Od początku miał Pan takie założenie?
Na pewno pokazuje obraz Polski. To było moje założenie. A skoro pokazuje boleśnie, więc widocznie taki jest prawdziwy obraz naszego kraju.
Kiedy odbędzie się premiera musicalu dla dzieci pt. „Czerwony Kapturek”? Czy to pierwsza Pana sztuka skierowana do młodych odbiorców?
Premiera najprawdopodobniej odbędzie się 6 grudnia 2006 roku w Teatrze Bajka w Warszawie, najpóźniej w styczniu. Muzykę pisze Piotr Rubik. Spektakl ten napisałem (jak zresztą kilka innych) na zamówienie. Tym razem zamawiającym był Waldek Dolecki, który premierą „Czerwonego Kaptruka” inauuguruje działalnośc swojego prywatnego teatru dla dzieci. „Czerwony Kapturek” jest trzecim musicalem, który napisałem dla dzieci. Dwa wcześniejsze, to „Przygody mrówki Bogo Jogo”, które wyreżyserowałem w Teatrze Capitol we Wrocławiu i „Bajka o sercu ze strychu” również wyreżyserowana przeze mnie we Wrocławiu w Teatrze Polskim. Lubie pisać dla dzieci, a „Czerwonego Kapturka” napisałem „rzutem na taśmę”, póki moje córki jeszcze są w miarę małe, żeby jeszcze miały trzeci prezent od taty. Poza tym „Czerwony Kapturek” był oddechem po „Bombie”.
Przeczytałem gdzieś Pana stwierdzenie „Nic, tylko pisać dziś sztuki albo robić kabarety”. Co miał Pan dokładnie na myśli?
Naszą rzeczywistość. Polską rzeczywistość. Sama się podkłada do pisania o niej. Nie wiadomo w co ręce czy raczej pióro, czy komputer włożyć. Najlepiej o tym świadczy też fakt, że twórcy kabaretowi ostatni raz tak dobrze zarabiali przed 1989 rokiem.
Czym różni się Pana pokolenie od pokolenia współczesnej młodzieży?
Wszystkim: modą, językiem, autorytetami, gadżetami, rodzajem zażywanych narkotyków. To dobrze, że się różnią. Młodsze pokolenie jest od mojego dużo zdolniejsze i to nie prawda, że komputery ich ogłupiają. Nowa technologia, inne sposoby porozumiewania się sprawiają tylko, że są inni. Inni, tzn. lepsi, bogatsi w inspiracje. Jak dorosną, świat się nie zawali, ale będzie lepszy.
Współpracował Pan z wieloma teatrami. Z którym pracowało się najlepiej?
Z każdym inaczej. Nie było też ich znowu aż tak wiele. Oczywiście najbardziej czuję sentyment do moich przyjaciół z teatru w Legnicy, ale zdaje się, że to już przeszłość. Chyba to dobrze.
Najlepsze lata jeszcze przed  Maciejem Kowalewskim czy już za?
Przed. Zdecydowanie przed. Gdybym inaczej myślał, pewnie bym sobie z tym nie poradził. Mam nadzieję, że przed.
Jest Pan magistrem sztuki, ale nie wierzę, że to zainteresowanie towarzyszyło Panu od dziecka.
Od dziecka pisałem. Aktorem zostałem trochę z przypadku, a potem pokochałem ten zawód. Żałuję, że dopiero dziesięć lat temu odważylem się pokazywać innym to, co piszę.
Bardziej ceni Pan nagrody filmowe czy teatralne? Tych drugich ma już Pan trochę na swoim koncie.
Tych pierwszych w ogóle, jeśli nie liczyć, żartobliwie, wielu Oscarów i Złotej Palmy za symboliczny udzial w „Liście Schindlera” i „Pianiście”.  Cenię sobie wszystkie nagrody, gdyż rzadko je dostaję. Nie chcę zostać psem Pawłowa. Ja ciężko pracuję. Czasami coś mi wychodzi. Wtedy cieszę się przez chwilę. Nie ma to żadnego znaczenia.

Rozmawiał Wojciech Walder (www.mwmedia.pl)

Kopiowanie tylko za zgodą autora!
To jest stopka